Jul 1, 2007

I’m bringing sexy back …




Nie pisałam znowu długo, bo działo się tyle rzeczy, a ja żeby napisać mądrego (no dobra, przynajmniej minimalnie interesującego) posta musze znaleźć trochę wolnego czasu i spokojnie przetrawić co się tutaj dzieje.

Zatem … w odwiedzinach byli u mnie rodzice. Z rodzicami … różnie bywa – najczęściej nietoperze (jak mówi Cebulka): nie widza, nie słyszą a się czepiają. Troszkę się tylko wpisywali w ten opis, bo w większości było bardzo miło. Ze względu, że mama i tata są doświadczonymi podróżnikami, to dokladnie wiedzieli co chcą obejrzeć, gdzie pójść na spacer, co zjeść i czego się napić. Muszę przyznać, że od tej strony nigdy nie odkrywałam jeszcze Londynu. Dlatego tez jestem bardzo zadowolona że tu przyjechali. Również dlatego mogłam z nimi pobyć, bo w domu kochane ziomki znajomki nie pozwoliły siedzieć z mama i tata przed telewizorem.
Nawet Liso zdecydowała się na ryzykowne spedzenie caaalego dnia z moimi rodzicami. Mama była szczesliwa, bo miał jej kto słuchać :-) Lisek uratowal mnie i tate przed kolejnymi historiami mamy (które przeciez i tak znamy na pamiec). Tata tez był szczęśliwy, bo Liso była super kompanem na fajke i do piwka!

Ponadto – w końcu nadeszło długo oczekiwane Boat Party! W piątkowy wieczór wsiedliśmy na statek, który pływał po Tamizie przez 4 godziny. My w eleganckich strojach popijaliśmy drinki oglądając najladniejsze miejsca w Londynie. To zupełnie inne uczucie przepłynąc po Tower Bridge niż zobaczyć go z brzegu. Albo widok na Canary Warf. Codziennie tętniąca życiem dzielnica biznesowo-finansowo; wieczorem wielkie budynki i świecące się na szczytach logotypy.




W pracy zrobiło się troche smutno, bo odeszła Trisha. Najfajniejsza osoba, która wnosiła bardzo dużo życia i uśmiechu do mojego działu, który w ciągłym nawale pracy umie mówić: Good Morning, I have a question oraz Lunch? No cóz … rozumiem ją jednak – tęskniła za domem. A lot do Australii nie jest tak latwy jak lot do Polski. Powieje teraz nam nudą troszeczke. Jedyny pozytyw jest taki, że zyskałam nowe biurko (bliżej mojego menago), które ma widok na nic innego jak na zamek Królowej Elżbiety w Windsorze. Jaka mi sąsiadka się trafiła :-)?

Tymczasem, muszę powiedzieć, że zyskałam parę fajnych znajomych w Londynie. Będzie fajnie mieć potem przyjaciol z całego świata … chociaż nie zdziwię się jeśli część postanowi zostać tu na stałe, lub przynajmniej na jakiś dłuższy czas.

Ja tymczasem postanowiłam zaniechać obiecywania w każdym poście że wrócę lub nie :/ Wczoraj Manish, kolega praktykant :-), powiedział, że skoro przyjechaliśmy razem tego samego dnia na praktykę, nie mogę go zostawić samego – jak on zostaje na 1,5 roku. Z drugiej strony chciałabym już powiedzieć: odchodzę, odchodzę, odchodzę. Nie wiem jaka będzie ta ostateczna decyzja i powiem … ale 31 sierpnia, gdy już będę spakowana!

Dzis wiem tylko jedno – niezależnie od tego co postanowię – moje życie się zmieniło!

Ściskam gorąco!

Justyn.ka

8 comments:

Liso said...

Super rodzice tak :)
Weekend tez byl super - nie ma to jak uciec z Bialegostoku do Klimeczka - krejzolki jednej ;)

Pawel said...

Pieeeeknie looove napisalo. Ale Manisz ma racje... nie opuszczaj nas :)

Pawel said...

a gdzie zdjecie ze mna na boat party? no gdzie?

Justyn.ka said...

Loveeeee - na Facebooku :*

Asia M. said...

Myślę, że nareszcie Ci sie trafiło sąsiedztwo równie spektakularne jak Grzybowska region;-)

Sibulka said...

kochanie racje masz sie zmienilas sie i dobrze!
super odmiana klimeczka!
zrob tak zebys sie za bardzo nie zmienila i zachowala siebie ale zmienila jeszcze troszke tak jak teraz akurat
:*

Pawel said...

Sasiedztwo bombowe jak wszystko ostatnio w Londynie:)

Manishka said...

Kochana, ja właśnie a propos bombowej okolicy, omijaj starannie te rejony, nie rozmawiaj z obcymi, nie chodź nocami i zawsze trzymaj drinka w łapce, nie rozstawaj się z nim na krok.