Jun 19, 2007

Paradoks

Bylam przez 10 dni w Polsce i wiele sie wydarzylo. Jechalam z wielkim usmiechem na buzi i nawet nie stresowalam sie wydajac kolejne pieniadze na Calvin Kline i Clinique … Gdy wyladowalam w Warszawie (mimo, ze spozniona) to bylo super uczucie. Nawet te okropne gabczaste kanapki w samolocie jakos mi smakowaly.

Tydzien byl bardzo intensywny: wesele Marty, spotkania z rodzina, z Barbarka i Asia M, Niewozewka, Beatka, Cebulka, moim zespolem BDIB Radoszkiem & many more. Poza tym papa party Cebulki, ktora jedzie na roczek do Bulgarii i walne absolutoryjne rady (moich nastepcow).

Po powrocie z Londynu Polska okzala sie byc mala, niezatloczona i taka cicha. Weszlam rowniez na wage po tych 3,5 miesiac i okazalo sie ze jest mnie o 11 kg mniej! Super tak!

Tydzien w Polsce byl bardzo fajny, ale doprowadzil do paradoksu! Nie spodziewalabym sie tego nigdy. Kiedy wyjezdzalam bylam szczesliwa, bo to mial byc przedsmak powrotu do mojego kraju! Ze jak wroce do Londynu, to juz wlasciwie bedzie tylko 2 miesiace i bede w domu – na zawsze! Stalo sie jednak inaczej. Wysiadlam na lotnisku i dopiero poczulam ze jestem w domu :-) Moj Londyn, moj balagan, moj tlum, moje “sorry” i “excuse-me” na kazdym kroku. Ludzie zagadujacy w pociagu. Mimo, ze od dawna nie przyszla mi do glowy mysl, zeby zostac – to w niedziele, w najmniej spodziewanym momencie, zaswiecila sie zarowa: Moze bys zostala! I tym razem nie jest to problem, ze sie wiecej zarabia, ale dlatego, ze tu jest dobrze! Nie mam pojecia co zrobic: lubie to, ze rodzice sa daleko i rozmawiam z nimi milo i sympatycznie (bez wtracania sie w najdrobniejszy szczegol, tego co robie) 2-3 razy w tygodniu, lubie to ze perfumy kosztuja tyle co bilet na tydzien po miescie, lubie to, ze moge sie ubrac jak chce i nikt na to nie zwraca uwagi, lubie to, ze tu jest wielki swiat i nie musisz sie nazywac Kylie Minogue, zeby byc jego czescia.

Jasne – tesknie za wieloma rzeczami, ale kiedys byly tylko argumenty przekonujace do powrotu, dzis szale sie rownowaza.

I co teraz?

Jun 6, 2007

A Liso miasto to Bialystok ...

Mimo, ze dzis juz bujam w oblokach - doslownie i w przenosni (bo jutro wylot do Polski i 10 dni z rodzinka i przyjaciolmi), ale musze Wam opisac weekendzik z Liso!



Zacznijmy od tego, ze byla sliiiczna pogoda! Liso przyjechala w piatek ze swojego malowniczego Bialegostoku (eng. Basingstoke), poszlysmy kulturalnie wspierac nasza druzyne w meczu z Brazylia. Tzn. przyznam bez bicia, ze zauwazylam tylko tego jednego gola, ktorego strzelila nam Brazylia na sam koniec, bo stalam w kolejeczce po piwko (na druga nozke). No ale na meczyku bylam - zaliczone.



W sobote odbylysmy super wycieczke nad Tamize (piffko of kors) - poplotkowalysmy w nadrzecznym pubie z widokiem na rzeke, London Eye i Big Bena. No i wreszcie odkrylam prawdziwy urok Trafalgar Square. Niby takie miejsce w samym centrum, ale jak juz sie usadzilam na schodach przed National Gallery albo na fontannie to tak fajnie i spokojnie i wydaje sie ze te wszystkie taksowki i autobusy jezdza cicho i daleko :-)






Liso przesiedziala pol wakacji na Trafalgar Square jak byla w Londynie kilka lat temu.



W niedziele bylo oczywiscie znowu piweczko, zdjecia w Regent's Parku i odchamianie sie w National Gallery (sie tylko zdenerwowalam, ze zamkneli pokoje Van Gogh'a i Moneta).



Dzieki sponsorowanemu aparatowi mamy sliczne foteczki :-)



Soryyyy - nie ma jak ziomek super ziomek do piweczka, zwiedzania i foteczek i jak sie okazuje rowniez do odchudzania ... trzeba bedzie jeszcze zadecydowac pomiedzy ziolkami a piwkiem :-) ale to moze innym razem ... :-)



buziaki przesylam i wylaczam sie na kilka dni ... z czytelnikami spotkam sie w kraju :-)

J.