
Szkoci uważają się za oddzielny kraj. Nie chcę mieć za wiele wspólnego z Anglikami (to mnie jakoś nie dziwi :P). Ta część Wielkiej Brytanii jest zdecydowanie ładniejsza – zielona, mniej zatłoczona, mniej zaśmiecona, uśmiechnięta. Rosną kwiaty, w parkach nie trzeba się przepychać, no i jak się staje na szkockim pagórku to czuje się taki fajny wiatr od Morza Północnego. A najśmieszniejsze są te owce i króliki wszędzie, wszędzie, wszędzie i trawa trawa trawa trawa trawa trawa trawa trawa trawa trawa …
Ze złych stron, to przychodzą mi do głowy tylko bezstresowo wychowane dzieci, które w wieku 15 lat palą papierosy i piją na ulicach a potem o 22.00 trzeba przeskakiwać kałuże z tego co im się już nie zmieściło w brzuchu … (ble)
Udało nam się bardzo dużo zobaczyć, może dlatego, że Love zamiast chodzić to biega jak japońska wycieczka. Ładne miejsce to fotka i lecimy dalej. Nie wspomnę o muzeum. jeśli obejście muzeum zajmuje więcej niż 10 min (a z reguły tak jest) to nie opłaca się wchodzić, bo Love będzie się nudził: zupełnie jak małe dziecko, albo będzie mu się chciało siku, albo pić albo jeść :)
Tak czy inaczej… w Edynburgu udało nam się wspiąć na górę z której widać całe miasto, zobaczyć zamek i posłuchać grajków grających na kobzach. No i oczywiście ludzi chodzących w kiltach. Widzieliśmy muzeum whisky i symulacje produkcji „szkockiej kraty”. Poza tym stare miasto (wpisane na listę UNESCO) jest pełne wąziutkich uliczek (szerokich na rozłożenie rąk), które często są schodkowe.
Tak czy inaczej… w Edynburgu udało nam się wspiąć na górę z której widać całe miasto, zobaczyć zamek i posłuchać grajków grających na kobzach. No i oczywiście ludzi chodzących w kiltach. Widzieliśmy muzeum whisky i symulacje produkcji „szkockiej kraty”. Poza tym stare miasto (wpisane na listę UNESCO) jest pełne wąziutkich uliczek (szerokich na rozłożenie rąk), które często są schodkowe.
Obowiązkowym punktem wycieczki było Glasgow. Pojechaliśmy tam głównie w celach towarzyskich, bo Love chciał się spotkać z Laurą, która była razem z nami w CC a ja koniecznie chciałam się spotkać, na dawno umówioną herbatke u Łopatka!!!

Łopatek dzielnie studiuje w Szkocji i od czasu do czasu zajmuje się oprowadzaniem ziomków znajomków po Glasgow. Pokazał nam Uniwersytet, Katedrę oraz niesamowity cmentarz na wzgórzu (moim zdaniem tak samo piękny jak cmentarz na Rosie w Wilnie, chodź mniejszy i innego wyznania). Poza tym byliśmy również z Love nad rzeką, na targu w Glasgow i na zakupach (o zgrozo – kupowaliśmy rzeczy dla niego). Czułam się zupełnie jak na zakupach z Niewożewą i Arentem, ale w odróżnieniu od nich Love szybko się zdecydował.
Ostatni dzień podróży był chyba najprzyjemniejszy – pojechaliśmy nad morze!!! W St. Andrew’s było śliczne słońce, piaszczysta plaża, ruiny zamku – bajka. To małe miasteczko na północy słynie z tego, że tam narodził się golf, więc mimo, że wieje (żeby gorzej nie powiedziec… ) jak w Kieleckiem ludzie twardo chodzą z wózeczkami z kijami i w smiesznych spodniach i grają:-)
Nie starczy mi już czasu ani weny twórczej, żeby Wam opisać jak bardzo mi się podobało w Szkocji. Chyba najbardziej to, że nie jest taka bezosobowa jak Londyn. Polecam gorąco.